Rok temu święta wielkanocne były dla mnie swego rodzaju przełomem – po jak się okazało toksycznym związku, lizaniu ran i zalewaniu smutków postanowiłem wziąć się za siebie – można powiedzieć metaforycznie, że wyszedłem z piwnicy – postanowiłem zacząć się ruszać, zmienić nawyki żywieniowe, ograniczyć alkohol i zacząć poznawać nowych ludzi – w tym Mirabelki, z kilkoma się spotkałem nawet „w realu”, pozdrawiam serdecznie, gdyby któraś z Was to czytała <3 #podrywajzwykopem
Swój progres jeśli chodzi o zrzucanie wagi sprawdzałem głównie mierząc się w pasie i oceniając „poszerzanie się” ubrań, bo nie miałem wagi w domu.
W te święta i (plus minus) rocznicę tamtej zmiany postanowiłem to zmienić i kupiłem wagę, żeby lepiej kontrolować postępy.
Wiedziałem jednocześnie, że moja pracowniczka będzie ciekawa ile ważę, wymyśliłem więc plan. Aha no bo po okresie wyłącznie freelancerki znowu rozkręcam #biznes
Ona przejawia cechy sknery, co jest mi na rękę jako pracodawcy, bo pracuje na akord, czyli ma płacone wyłącznie za wyniki, a nie za czas spędzony w pracy.
Mając to na uwadze, gdy w piątek przyniosłem wagę, zaproponowałem jej coś takiego:
Niech zgadnie ile ważę zanim ja sam się zważę. A moją wagę jest trudno na oko ocenić, bo mam 199 cm wzrostu.
Jeśli zgadnie, dostanie 50 zł.
Jeśli pomyli się o 1 kg dostanie 20 zł.
Jeśli pomyli się o 2 kg nie dostanie nic.
Jeśli pomyli się o 3 kg to płaci mi 3 zł, 4 kg to 5 zł dla mnie i tak dalej, ale nie więcej niż 20 zł, żeby nie było, że chciałbym ją naciągnąć na jakieś pieniądze.
Jeśli nie będzie chciała się bawić, to po prostu nie zważę się, bo planowałem i tak to zrobić dopiero po świętach, ale wiedziałem, że ciekawość ją będzie zżerała.
O jaki to był festiwal emocji, ciekawość i chęć wygrania połączone z obawą pomyłki i wydania pieniędzy. Aha jeszcze w piątek się rozliczyliśmy za tydzień pracy, więc na brak gotówki nie narzekała.
Stwierdziła w końcu, że się zastanowi i tak siedziała chyba godzinę z fochem #logikarozowychpaskow że się nie zważę i jej po prostu nie powiem, jednocześnie co chwilę na mnie zerkając i szacując moją wagę, jakby kurde od ponad miesiąca nie widziała mnie przez co najmniej kilka godzin w prawie każdy dzień roboczy 😀
Żeby nie wyjść na sknerę, zgodziłem się na propozycję, że liczę po 1 zł za pomyłkę o 1 kg a nie dwa złote, ale przez tę godzinę to prawie wyłącznie kombinowała nad tym, jak znaleźć jakąś lukę w mojej propozycji (luki nie było, jeśli warunki jej nie pasują, to ja się nie ważę) do tego sama też rozpakowała wagę i włożyła baterię.
No i się zważyła, a że dawno tego nie robiła, to szczęśliwa nie była z wyniku 😀 #logikarozowychpaskowdokwadratu
Po godzinie, gdy zauważyła, że twardo stoję przy swoim i nie mam najmniejszego zamiaru samemu dowiedzieć się, ile dokładnie ważę, podała liczbę, którą jeszcze ze 2x zmieniła, więc zacząłem notować jej kolejne „ostateczne” propozycje, żeby nie próbowała robić później ze mnie idioty i się zważyłem.
Wyszła na minusie kilka złotych i o tyle pomniejszyłem jej premię świąteczną, której się nie spodziewała 🙂
Ubawiłem się całą sytuacją, nie powiem, a ona z premii też się ucieszyła 🙂
Wesołego po świętach 🙂
#truestory #chudnijzwykopem
PS. Na zdjęciu jej stanowisko pracy, wagę położyłem na sporej stercie notatek, bo przyswaja ilość wiedzy, jak sama przyznała, nawet większą niż na studiach (ale mowa oczywiście o gównokierunku po którym nie ma pracy w swoim – hehe – „zawodzie”, inaczej nie pracowałaby dla mnie).